literature

Dreaming one - chapter I

Deviation Actions

nazil123's avatar
By
Published:
486 Views

Literature Text

I


Częstochowa, 1990 rok

- Czy ty, Najemniku, przyrzekasz prowadzić tę oto Mistyczkę, ścieżką Prawa Boskiego i Łaską Oczyszczenia?
Głos Arcyinkwizytora rozbrzmiewał po potężnej sali, niczym dzwon. Wielkie słowa, odbijały się echem od ścian z namalowanymi nań freskami, przedstawiającymi świętego Jerzego, Archanioła Michała... i to tyle, z postaci znanych Sylwii.
Wiktor spojrzał w kierunku ubranej w białą szatę dziewczyny.
- Przyrzekam. - powiedział.
Stał w podświetlonym na niebiesko kręgu, wyróżniając się od stojących w sali osób stosunkowo nowoczesnym i sportowym garniturem. Czuł na sobie wzrok swojego proboszcza, dochodzący z ciemności kaptura stojącej za nim postaci.
- Czy przyrzekasz być dla niej Ojcem, Matką, Mistrzem i Bratem?
- Przyrzekam.
Proboszcz podszedł powoli i położył prawą rękę na ramieniu Wiktora, i równocześnie z Arcyinkwizytorem, wyrecytował:
- Niech łaska Archanioła Michała wspomaga was  w walcę ze Złym jego własną bronią, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
- Amen – Odpowiedzieli oboje.

***
Państwo Polan, ok. 960 roku
Ratomir, poprawił pas i podwinął rękawy koszuli, by ukryć brud krwi łani, którą upolował z rana. Rozejrzał się, czy nikogo wokół nie ma i zniknął między hatami. Rozpłynął się w mroku.
Przypominało mu to rozpływanie się pośród gąszczu puszczy, gdy stawał się łowcą i oczekiwał w bezruchu na przebiegające jak błyskawica zwierzę – zapuszczał własne korzenie, i poczynał oddychać i pochłaniać słońce jak roślina. Takie zawsze odnosił wrażenie.
Poczekał, aż wartownik wejdzie w prostopadłą alejkę, i przemknął przez otwartą bramę.
Biegł wzdłuż głównej ulicy, lecz gdy dwoje uzbrojonych w łuki wojów, wyszło mu naprzeciw, zmełł w ustach przekleństwo i przyparł do drewnianej ściany.
Nie zauważyli go. Przynajmniej tak mu się zdawało. Zbliżył się nieco, i przyjżał się strażnikom. Jeden z nich wyciągnął sprytnie schowany w sajdaku bukłaczek, spoglądając, czy nikt nie widzi ich skromnego wykroczenia na służbie, pociągnął nieco i podał koledze.
- Chleją na warcie... psia wasza mać, tacy nas bronić mają.
Łucznikom nawet na myśl nie przyszło ,by sobie pójść. Magiczną sztuczką, w ich rekach pojawił się kolejny bukłak.
Tymczasem, czas uciekał.
Łowca spostrzegł stojące jedne na drugim gliniane wazy, garncarza Dobrosława. Wachał się chwilę, lecz ostatecznie nałożył strzałę na cięciwę i strzelił w stertę garnków.
-Wybacz mi, opłacę, Dobrosławie... - szepnął.
Słup wazonów runął z hukiem, i bukłaki wróciły natychmiast za paski. Oto wartownicy przypomnieli sobie, że na nocnej zmianie trzeba być czujnym.
Podeszli oboje bliżej, dając szansę Ratomirowi na bezszelestne przebiegnięcie w kierunku bramy.
Cicho jak ryś dopadający ofiary,  przebiegł mijając zaułek, i dopadł do wału.
Wyjął dwa porządne toporki i tak jak widział, gdy był na terytorium Podhalan, wraził ostrze w drwo, i podciągnął się na rękach i tak wdrapał się na sam szczyt muru.
Woj przysypiał oparty o włócznie, toteż ostrożnie, jak przy własnym Pełku śpiącym w kołysce, na palcach przeszedł. Omal nie stanęło mu serce, gdy wąsaty wartownik zaczął mówić coś do wybranki serca w Welesowych Krainach Snów.
Wymacał nogą stopnie drabiny, i pokonął most łączący fosę i ruszył ścieżą ku świątyni.
Przez chwilę wydawało mu się, że ktoś uporczywie podąża za nim, wszedł w zakręt, i skoczył w znane sobie chaszcze, zaraz za powaloną gałęzią mocarnego dębu.
Tam puścił się biegiem.
Świątynia była zbudowana na planie owalu, z ustawionych prosto bali, co przypomniało palisadę. Ratomir podszedł do podwoi i pchnął je.
-Gdzie?!- wrzasnął strażnik świątynny, wyłaniając się zza bali.
- Do Żercy. Ratomir jestem, posłał po mnie. Pełnia księżyca, dwadzieścia jeden karbów od Jarych Godów.
- Oddawaj łuk. I strzały.
Rotomir grzecznie odłożył broń, i oddał żołnierzowi strzegącemu świątyni. Dla uczciwości, wyjął także z odmętów hajdawerów sztylet, przywiązany do łydki.
Idąc przez kolejne bramy, co rusz wyjmował kawałek chleba, by położyć go na misy, obok pomników Duchów Opiekuńczych. Dzięki temu, nie zabiją go, gdy wejdzie do sali Kapłańskiej. Każda świątynia wymaga podarków od gościa.
Stary Żerca siedział, i czekał. Krzesło ustawione pod piedestałem, na którym stał potężny czterotwarzowy pomnik, oświetlony licznymi pochodniami, i padającym na niego wprost światłem księżyca, niedostrzegalnym w ognistym blasku.
- Sława, tobie, Mędrcze. - Ratomir stanął przed Żercą, określoną ilość kroków, wbijając wzrok w jego stopy. Nie było w dobrym tonie, patrzeć się Starcowi w oczy – to zawsze było odbierane jako zuchwałość i rzucenie wyzwania.
Starzec chrapnął i otworzył oczy.
- Sława!
- Posłaliście, Ojcze po mnie. Co mam zrobić?
Żerca odchyli do tyłu głowę, podciągając siwą brodę ze swoich kolan.
- Ratomirze, synu Mojmira. Tyś jest tym, którego matka, Dziwa powiła, i gdyś na jej piersi położon, pierwsze promienie słońca, w noc Dziadów twej skóry dotknęły.
Łowca nie spodziewał się, że będzie cokolwiek rozumiał.
- Ty jesteś nadzieją, by wioska przetrwała. Zabij Bagienniki.
- Ojcze, przebacz mi, ale nie rozumiem.
- Dobrze wiesz, Ratomirze, o czym mówię. Znasz ich mowę – tu Starzec podniósł głos, na ile podeszły wiek mu pozwalał – i nie obchodzą mnie układy, jakie cię z nimi łączą. Nie obchodzi mnie to, że się przyjaźnisz z nimi i zwierzynę im oddajesz, w zamian za zioła, którymi twoja matka handluje. Powstrzymam się od oceny twych czynów – i być może, ci je wybaczę – jeśli Wódz Bagielców zostanie zabity.
Ratomir przełknął ślinę. Od początku wiedział, że Żerca wypomni mu konszachty ze stworami z bagien, ale nie spodziewał się, żę będzie mógł odkupić winy. A jeśli już, to nie w taki sposób.
- Dlatego ciem wezwał po kryjomu i w nocy, coby nikt nie dowiedział się o tym, że Bagienniki kiedykolwiek tu były. Nadchodzą mroczne czasy Ratomirze, a to, co śpi na Bagnach, to co niegdyś pokonął nasz wspólny przodek, Wilkomir, nie może powstać.
Dlatego, zabij wszystkie Bagienniki, a przede wszystkimi wodza, któryć najsilniejszy z nich jest. - zatrzymał się na chwilę – Trzech wojowników świątynnych, będą ci służyć mieczem, spytaj o nich w Trzeciej Bramie. Odejdź.
Ratomir posłusznie wyszedł, i podążył ku trzeciej bramie. Po drodze, wytarł dołem koszuli pot, który zroszył jego twarz. Było te biesy odegnać – wyrzucał sobie.

***
- Wikuś, jakie bagietki, o co ty pieprzysz?
Mężczyzna podparł czoło o ręce i westchnął.
- Bagienniki, Sylwia, nie bagietki – to po pierwsze. Po drugie, nie jestem Wikuś.
- No a jak masz w dowodzie? Wiktor, to jesteś Wikuś.
Inteligentna jak zawsze. Wiktor westchnął znowu, i przewrócił otworzył kłódkę spinającą brzegi okładki „Bestiarium”. Przewrócił kilka stron, znalazł rozdział zatytułowany Slavia et Germania i wyszukał ilustrację, przedstawiającą dwie postaci – jedną z nich był nagi człowiek, a drugą – dziwna, szkaradna jego karykatura, o rybio-żabim pysku i ciele porośniętym łuską.
- O kurwa! To jak ten, wodnik, co jego łeb do formaliny wrzuciłeś!
- No mniej więcej, z tym że to jest Bagiennik – wskazał palcem na „Homo paluster”. Wodniki są ich poślednimi kuzynami. To tak jak... wiesz, szympansy i ludzie. No, tak więc, proboszcz twierdzi, że w pobliżu Stadomki zaginęła kobieta, a wywiad dostrzegł wzmożoną aktywność Bagienników, co mnie osobiście śmieszy, gdyż ostatni raz Bagiennika widziałem na Białorusi.
- Gdzieś ty nie był Wikuś... - siorbnęła sobie herbatkę. - No i co my mamy zrobić?
- Zabić ich i odbić dziewczynę.
Sylwia wstała.
- Czy ty cokolwiek umiesz zrobić, bez wyjmowania tego swojego krzywego miecza? Dlaczego, skoro te bagietki są inteligentne, z nimi porozmawiać, żeby oddali tą dziewczynę, czy coś, a nie tylko rąbać, jebać, napierdalać. Wy, mężczyźni, jesteście tacy ograniczeni...
- Nie pozwalaj sobie, młoda, bo więcej nie będę robił jajecznicy. Ubieraj się, lepiej bo jedziemy kolo dwudziestej drugiej – musimy zdążyć przed milicją... kurwa, policją.
- Jajecznica już mi się przejadła. - żachnęła się, i poszła do małego pokoju.
***

Czworo mężczyzn otaczało wesoło pełgający płomnień ogniska, który rozświetlał ich twarze.
Ratomir, Życimir, Wojsław, Chociemir. To miały być imiona obrońców plemienia. Tych, których jak głosi wieszczba Żercy – nikt nie zapamięta, a wszyscy będą im wdzięczni.  
Życimir, woj o długich, splecionych w długi warkocz włosach i wąsach długich niemal do żeber, wyjął kawałek mięsa, i nadział go na kij. Pogrzebał chwilę w torbie i położył obok siebie bukłak. Łyknął i podał kamratowi.
- To co, bohaterowie? Chlapnijmy se, bo na trzeźwo, to ja tej sprawy zrozumieć nie umie.
Zaśmiał się smutno.
- Czyli co – odezwał się młody Chociemir, chłopak ledwo po osiemnastej zimnie, któremu wąs mimo uporczywego szczypania pod nosem wyrosnąć nie chciał – Kiedy ich będziem ubijać, braty? Już chcę mieć ich krew na toporze! Ale będzie jatka, nie?
- Po pierwsze – odezwał się gruby, przysadzisty wojownik, Wojsław, którego szrama przez całą twarz świadczyła o tym, że już nie jedną jatkę przeżył – to Bagielce krwi nie mają, ino zielono-szarą juchę, co śmierdzi na sążeń, i parzy, więc lepiej, co byś pamiątki takiej do domu nie przynosił, gówniarzu. Po drugie zaś, nie podniecaj się jak małolata w Kupałę, bo nie wiesz, czy w ogóle zauważysz Bagielca, nim zdechniesz – one często do bagien wciągają, nim się zorientujesz, już masz usta pełne szlamu.
Chociemir umilkł i wbił wzrok w ogień.
- Nie patrz się w ogień młody, bo narobisz w gacie – huknął go w plecy Ratomir – Jakoś damy im radę. Nasz przodek, Lech Drugi radę dał? Dał. To i my też damy. On samotrzeć przecie na nich szedł, a nas jest czterech.
Wojsław skrzyżował ręce na piersiach.
- Lech Drugi był wielki jak stodoła, i miał włócznię z kości Żmija zrobioną przeca. Samotrzeć, to on silniejszy był od całej naszej wioski. Mówię wam, gdyby nie to, że Żerca mnie postraszył, że odmawiając wypowiadam lojalność Bogom, to bym nie poszedł. Wszak piękna jest śmierć, w boskiej sprawie. A i nie chcę, żeby moja strzecha w płomieniach sama z się stanęła.
- A i żadna panna nie zapamięta naszych imion – nadąsał się Chociemir – A już myślałem, że...
- Że co? - zaśmiał się Życimir – Że Sławka, jak cie zobaczy z gnijącą i ociekającą bagienną wodą głową Bagielca, to sama z siebie giezło zedrze, i wrzaśnie „ Chociemirze, siano tej nocy nasze!”.
Cała reszta wybuchła śmiechem.
Życimir, podzielił się pieczonym mięsem z młodym, jakby na pocieszenie.
- Nie łam się, młody, jakoś damy radę. Jeśli nam ten, nie będzie jęczał. Zawsze, jak psioczysz, Wojsław, to biesy słuchają, a potem zły los w rękach przynoszą. Napijże się i zamilcz.
Morale nam obniżasz. - Sięgnął do torby i wyjął mały mieszek.
Gdy rozwinął rzemyk spinający go u samej góry, okazało się że to tylko prostokątny kawałek skóry, zaś wewnątrz, miał mnóstwo małych drewnianych płytek wielkości dukatów, a nawet mniejsze.
- Co to? - zaciekawił się Ratomir.
- Gdy byłem na północy, na usługach Jarla, kamrat mię nauczył wróżyć, po ichniemu. Patrzajcie.
Woj wziął w garść płytki,potrząsnął, zamknąwszy oczy wziął w drugą dłoń trzy i rzucił na kawałek skóry.
Wszyscy z oczekiwaniem spojrzeli na trzy, nic nie mówiące im znaki. Życimir wskazał na pierwszy od swojej lewej.
- To jest, oni mówią – Raido. W pieśni, co ichni bóg śpiewał, to było tak, że to... - zastanowił się chwilę -  Ach! Tak to podróż znaczy. Właśnie, podróż. To nasza podróż, do której zbierzemy się o świcie – podniósł następny kawałek drewna – To, mówił mi Bjorn, że to jest najsilniejszy znak z tego ich pisma. W nim zaklęta jest pono siła olbrzymów, co w ichnich górach, pioruny wykuwają Torowi.
- To tak jak u nas płanetniki! Też Perunowi strzały kują!
- Cicho, młody – pacnął go Ratomir – co dalej?
-No, to oznacza właśnie siłę, walkę, i takie tam – uśmiechnął się, i spojrzał tryumfalnie na Wojsława, podniósłszy trzecią tabliczkę – A to, jest Sowilo, co pono sprawia, że możesz cały dzień, i całą noc... ale we wróżbach, znaczy „zwycięstwo”, Wojsławie.
Ten mruknął coś niezrozumiale i łyknął sporo Życimirskiej wódki.
Ratomir ścisnął dłonie na łuku, pokrzepiony wróżbą.
- Wieszczby nie kłamią. - spojrzał w duże, chłopięce jeszcze oczy Chociemira.
***
- Boją się ognia, pamiętaj... jak go zobaczysz, to mów. Odpalę pochodnię.
- Bo nam ucieknie, kurwa! A ja zamierzam z nim rozmawiać. Jak go zaatakujesz bez pozwolenia to...
Sylwia syknęła i złapała się za skroń. Wiktor natychmiast wyłączył latarkę, i kucnął przy ziemi. Wyjął obwiązaną nasączonymi szmatami lagę i przygotował szablę.
Chlupot błota potwierdził obecność dwóch bagienników.
„Stójcie!” - powiedziała Sylwia, szukając mentalnego połączenia. Zatrzymali się.
Wiktor włączył latarkę.
Dwa, rosłe potwory, podobne jak w Bestiarium, trzymały uniesione do góry kolczaste, w gotowości do ataku. Ciągnięta przez jednego za włosy kobieta, wydawała się być przytomna, o czym świadczyły jej ciche jęki.
Większy bagiennik zabulgotał obrzydliwie, mówiąc:
- Zejdźcie nam z drogi, Suchoskórzy! Czas i tak się dopełni!
Co zrozumiała tylko Sylwia.
- Zostawcie ja, możemy się jakoś dogadać. Chcecie coś w zamian? - zupełnie nie wiedziała, jak ma poprowadzić tą dyskusję. Miała się nad tym zastanowić w samochodzie, ale upięcie niesfornej grzywki okazało się ważniejsze.
- Ona jest nam potrzebna, dlatego ostatni raz powtarzam. Zejdźcie mi z drogi!!!
- Na pewno znajdzie się coś, równie wartościowego... naprawdę!
- Śniący musi się przebudzić. Odejdź, samico, bo użyjemy siły naszych maczug.
Wiktor powoli tracił cierpliwość.
- Moment, panie bagiet.. Bagienniku, naprawdę, przemoc nie jest nam potrzebna...
- Na Wielki Księżyc, Bulgthotohohth!!! - krzyknął i niemal synchronicznie z kompanem podnieśli kije.
Łowca wyprysnął spomiędzy liści, sekundę temu odpaliwszy pochodnię, rzucił ją większemu w twarz. Stwór cofnął się, i upuścił lagę.
„Eh, zawsze musi się tak kończyć, kurwa...”
Uderzyła astralną macką i owinęła ją wokół ramienia bagiennika. Czuła okropny swąd palonej rybiej łuski.  Nim bagiennik zdążył wrzasnąć „To Atakosh!” druga z macek zmiażdżyła i przepaliła mu szyję, zatapiając cielsko w rzece.
- Zabierz dziewczynę, rozetnij więzy. - powiedział Wiktor, wyszarpując szablę z zielono-szarej klatki piersiowej.
Bez słowa pobiegła do zakładniczki i przecięła więzy kukri. Mętne, niebieskie oczy na oko dwudziestoletniej kobiety nie wyrażały nic, prócz „zabierz mnie stąd... zabierz, proszę”
- Może pani stać?
Z wielkim trudem podniosła się na nogi.
- Wiktor, kurwa...
- No co? Ja wiedziałem od początku, że tak będzie. - pomógł zanieść dziewczynę do samochodu.
Powieść nosi tytuł Śniący, ale deviantart nie pozwolił mi wpisać tego z polskimi znakami, więc uznałem że "Sniacy" niewiele wyjaśnia, i wrzucę to pod angielską nazwą.
Kontynuacja losów bohaterów z "Ode Złego"
Tekst na challenge! -> użyte słowa : Wódka, kolce(kolczasty)
[link]
© 2013 - 2024 nazil123
Comments2
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
AmericanNoise's avatar
No, coś trochę błędów ci się narobiło :P

"Życimir, woj o długich, splecionych w długi warkocz włosach i wąsach długich niemal do żeber, "Długich, długie... nie za dużo :P?

Wiktor i Sylwia :D! Nareszcie ^^!